niedziela, 23 stycznia 2011

Już wiem gdzie pojadę! I po co :)

Moim pierwszym celem będzie Rumunia i jej legendy.
Pozycją, na której bazuję moją podróż, jest książka Michała Kruszony "Rumunia, podróże w poszukiwaniu diabła". To głównie na jej podstawie sporządzam szlak, którym będę się poruszał. Zaplanowałem już mniej więcej 25% trasy. Podstawowym środkiem transportu będzie autostop. Żeby mieć gdzie spać utworzyłem sobie konto na portalu www.couchsurfing.com.
Gdy będę już znał całą marszrutę zacznę poszukiwania kompana podróży.
Dlaczego wybrałem akurat Rumunię?
Ano dlatego, że...
  • Jest to dobry kompromis między egzotyką a zasięgiem moich możliwości. Kraj w którym w którym cyganie nadal podróżują taborami.
  • Jest osobliwy, ale nie bardzo odległy. Miedzy Warszawą a Bukaresztem rozciąga się odległość zaledwie 1200 km, podczas gdy na przykład do Madrytu mamy niemalże 3000 km!!
Chcę zobaczyć jak żyją ludzie w Rumunii. Zarówno w miastach jak i na wsiach.
Chcę również poznać ich legendy. My kojarzymy Rumunię głównie ze słynnym wampirem Vladem Drakulą. Ja natomiast chciałbym dowiedzieć się czy ten kraj kryje jeszcze inne ciekawe, a może i równie mroczne historie. Miejsce, które upatruję sobie za wyjątkowo atrakcyjne, to delta Dunaju.
Trzecim i ostatnim celem tej podróży będzie dla mnie poznanie tamtejszej kuchni.

sobota, 22 stycznia 2011

Czarny Łabędź


Najpiękniejszy film jaki widziałem w kinie!
Przymiotnik "piękny" najlepiej opisuje zjawiskowość tego dzieła. Widziałem ten film kilka godzin temu i nadal nie mogę wyjść z podziwu. Opowiada on o tym, jak bardzo można zatracić się w... no właśnie w czym? W realizowaniu swojego największego marzenia? W dążeniu do doskonałości?
Bohaterką filmu jest Nina, fenomenalna tancerka. Kiedy z grupy odchodzi na emeryturę Beth, dotychczasowa prima balerina, zwalnia się miejsce dla jej następczyni. To właśnie jest życiowa szansa dla Niny. Jest ona w zespole już bardzo długo, jej technika zasługuje na miano perfekcyjnej. Ciężko pracuje na swój sukces i oto otwierają się dla niej wrota kariery! Myśl, że istnieje możliwość niepowodzenia nie opuszcza jej nawet, kiedy okazuje się, że została obsadzona w wymarzonej roli Królowej Łabędzi. Ma bowiem wiele rywalek i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Nowa rola jednak, zaczyna ją powoli niszczyć... Świadomość posiadania konkurentek przeradza się w manię prześladowczą. Chcąc jak najlepiej sprostać nowemu zadaniu, wchodzi w postać łabędzia tak głęboko, że niemalże staje się nim fizycznie. Traci poczucie rzeczywistości.
Bardzo duże znaczenie ma fakt, iż musi zagrać dwie diametralnie różne postaci: łabędzia białego - istota delikatna, krucha, czysta, niemal perfekcyjna; oraz czarnego łabędzia - symbol żądzy i rozwiązłości. Nasza bohaterka, z natury, jest uosobieniem tego pierwszego. Wydawała mi się być tak delikatna, że obawiałem się o jej życie, nawet gdy brała do ręki pilnik do paznokci. Natomiast konieczność bycia również osobowością zupełnie odwrotną sprawiła, że w umyśle Niny zatarła się granica pomiędzy tym, co prawdziwe, a tym, co jest wytworem jej wyobraźni. Jak gdyby nabawiła się rozdwojenia jaźni.
Scenariusz, bez dwóch zdań, napisany specjalnie dla Natalie Portman, która zresztą zagrała absolutnie rewelacyjnie. Jako biały łabędź - piękna, kobieca, delikatna, efemeryczna wręcz, baletnica. Zaskakuje nas jednak w ostatnich scenach kreacją łabędzia czarnego, gdzie staje się dzika i nieprzewidywalna.
Film jednocześnie straszny i wzruszający. Można się w nim zatracić bez reszty.

Reżyseria: Darren Aronoffsky
Scenariusz: Mark Heyman, John J. McLaughlin, Andres Heinz
Gatunek: Dramat psychologiczny, Thriller
Produkcja: USA


PS. Spłakałem się jak bóbr, a momentami zakrywałem twarz z przerażenia. Niewiarygodna produkcja. Chociaż... jaka tam produkcja - DZIEŁO!

niedziela, 2 stycznia 2011

Splendor i przepych, czyli takie nic

Wypadałoby coś napisać. Miałem to zrobić już po Świętach Bożego Narodzenia, ale jakoś nie miałem nic sensownego do powiedzenia. A z kolei nie chciałem też pisać o byle czym - tak jak robię to teraz. No bo o czym tu pisać? Święta, czyli od 24 grudnia do 1 stycznia, to najbardziej pusty okres w roku. Oczywiście nie powinien taki być, ale taki jest. I choćbym się starał to zmienić, choćby to dla mnie samego miało jakiś wielki wymiar duchowy, a wolny czas poświęciłbym na naukę lub pisanie, czy chociaż obserwowanie i wyciąganie wniosków, to globalnie i tak nic by to nie zmieniło. Musiałaby na to wpaść zdecydowana większość ludzi. Nie tylko pojedyncze osoby. Należałoby to potem jeszcze wprowadzić w życie.

Jeszcze przed świętami rozmawiałem z pewnym bezdomnym. Spytałem, tak z głupia frant, czy mu się podoba taki przystrojony Wrocław.
- Nie. A Tobie się podoba? - usłyszałem w odpowiedzi.
Próbowałem z tego wybrnąć jakoś dyplomatycznie, bo jeśli chodzi o moje odczucia estetyczne, to zaiste miasto wyglądało pięknie. Jednak odpowiedziałem tak:
- Brzydko nie jest, ale pozakładali to wszystko już pod koniec listopada, więc, do wigilii ma prawo spowszednieć. Cała magia świąt, zamieni się w prozę życia.
- No własnie. A w tych wszystkich centrach handlowych stoją drzewka piękniej przystrojone i wiszą bogatsze ozdoby, niż w domach wielu dzieci, które tam przychodzą. - Tutaj, do naszych uszu zaczęła dobiegać jakaś kolęda w wykonaniu, obrzydliwego według mnie, zespołu Kombi. Bezdomny powiedział: - Jakbym był bogaty, albo przynajmniej miałbym dom, to bym siedział teraz na fotelu przy kominku, albo przy choince i słuchał tej piosenki w radiu, albo nawet z płyty! Ale tak czy siak, nie lubię świąt, tego przepychu; to jest nieprawda, ten pseudoluksus, który serwuje się ludziom na święta. Stwarza się iluzje luksusu, albo nawet przymus, na siłę kojarzy się święta z przepychem, z prezentami. W świętach o co innego chodzi. Wiesz młody przyjacielu, że Watykan chciał znieść święta? Właśnie przez tą komercję. Święta, to największy chwyt marketingowy świata! To nie jest dobre...
Bardzo zaskoczyło mnie to, co powiedział o Watykanie. Sprawdziłem to więc i faktycznie - były takie postulaty, żeby zmienić formę świętowania Bożego Narodzenia, na znacznie skromniejszą.
Wszystko co powiedział bezdomny, nie było jednak żadną nowością. Ja, i nie tylko ja, wpadłem na to już dawno, a w pierwszej klasie liceum nawet, zrobiłem o tym przedstawienie, zamiast jasełek. Tak więc ostateczny wniosek - święta straciły na znaczeniu.
Następnie, czyli po Bożym Narodzeniu, zachodzi okres oczekiwania na nowy rok. To jest zawsze jakaś wyrwa w życiorysie. Ani się człowiek nie przestawi na tryb pracy, ani nie może sobie pozwolić na całkowite zanurzenie się w swoich własnych małych przyjemnościach, jak choćby czytanie. Niby już trzeba pracować, ale człowiek jeszcze żyje tym świątecznym lenistwem i myślą o sylwestrze i nowym roku.
Potem przychodzi nowy rok. No i trzeba go oczywiście godnie przywitać, bo jakże by inaczej? Tutaj też jest jakiś cholerny przymus tego świętowania. I nie wiem czy "godnie" to jest dobre słowo. Chociaż może i jest, ale tylko gdybyśmy uznali, że to ironia. Tak naprawdę to kolejny pretekst, żeby zaimprezować. Tylko że tak się już zmutował, że stał się niemalże obowiązkiem. Jak ktoś nie baluje w sylwestra, to znaczy, że albo ma żałobę, albo jest samotny, albo nienormalny. A ja, na ten przykład, chciałbym w przyszłym roku po prostu nie uczestniczyć w tym owczym pędzie.
W końcu przychodzi czas na zabawę noworoczną - to dopiero jest dziura w życiorysie! I to taka dosłowna! Dowiadujemy się co się działo, dopiero oglądając zdjęcia następnego dnia i opowiadając sobie, kto jaki szczegół pamięta i tak, krok po kroczku, można sobie odtworzyć, co to była za wspaniała zabawa!

Reasumując, okres świąteczny, czyli od Bożego Narodzenia do Nowego Roku, uważam za totalnie pusty. Porównałbym go do wydmuszki... do wydmuszki! A do Wielkanocy mamy jeszcze sporo czasu.