
W 1964 roku, uznany, amerykański fantasta Arthur C. Clarke, otrzymał list z propozycją współpracy, od pewnego żydowskiego reżysera z Bronxu. To był zaczyn do powstania ikony gatunku sci-fi. Pierwszy, roboczy tytuł, to Journey Beyond the Stars. Dziś film ten, znamy jako 2001: Odyseja kosmiczna i jest on owocem czteroletniej kooperacji Stanleya Kubricka z rzeczonym pisarzem.
Oglądając go, warto wziąć pod uwagę, że powstał w samym środku zimnej wojny i uwaga - jeszcze przed lądowaniem człowieka na księżycu. Nie jestem w stanie pojąć, jak wielką wyobraźnią dysponował Kubrick tworząc tę produkcję. Wszak jako pierwszy, tak realnie pokazał naszą planetę z perspektywy kosmosu. Co prawda jest on perfekcjonistą i zabierając się za taki film nie tylko współdziałał z nestorem ówczesnej literatury sci-fi, ale i z wybitnymi naukowcami NASA oraz prawdziwymi arcymistrzami efektów specjalnych.
Lata '60, to jak wiadomo okres nie tylko zimnej wojny, ale i rozpędzonej kontrkultury. Tak więc, dzieło spotkało się z tak wielką dezaprobatą krytyków amerykańskich, jak ogromnym entuzjazmem recenzentów europejskich i hippiesowskiej młodzieży. Ci ostatni bowiem porównywali doznania wizualne podczas seansu do narkotycznego odlotu.
Oglądając go, warto wziąć pod uwagę, że powstał w samym środku zimnej wojny i uwaga - jeszcze przed lądowaniem człowieka na księżycu. Nie jestem w stanie pojąć, jak wielką wyobraźnią dysponował Kubrick tworząc tę produkcję. Wszak jako pierwszy, tak realnie pokazał naszą planetę z perspektywy kosmosu. Co prawda jest on perfekcjonistą i zabierając się za taki film nie tylko współdziałał z nestorem ówczesnej literatury sci-fi, ale i z wybitnymi naukowcami NASA oraz prawdziwymi arcymistrzami efektów specjalnych.
Lata '60, to jak wiadomo okres nie tylko zimnej wojny, ale i rozpędzonej kontrkultury. Tak więc, dzieło spotkało się z tak wielką dezaprobatą krytyków amerykańskich, jak ogromnym entuzjazmem recenzentów europejskich i hippiesowskiej młodzieży. Ci ostatni bowiem porównywali doznania wizualne podczas seansu do narkotycznego odlotu.
Jak rzecz ma się z mojego punktu widzenia?
Niewątpliwie znacznie wykracza on ponad czasy, w których powstał. I to o dobre kilka dekad. To klasyfikuje go do miana produkcji ponadczasowej. Mnie natomiast, ten film strasznie zmęczył. Nie znudził, ale zmęczył. Liczne przerywniki, podczas których widz atakowany jest, albo wręcz bombardowany mnogością kolorów i zmieniających się jak w kalejdoskopie kosmicznych krajobrazów, sprawiły, że po obejrzeniu tego filmu czułem się... dziwnie zmęczony. Pomyślałem: co za ciężki film! Na taką konkluzję miała też wpływ ścieżka dźwiękowa - raz muzyka poważna, niekiedy chorały, a zaraz potem tylko krótki, szumiący oddech kosmonautów, żeby po chwili... na długo zapanowała... totalna... cisza...!
Dzieło, składa się z trzech opowieści, które łączą dwa elementy: tajemniczy monolit oraz istota rozumna - człowiek. Ponadto, te historie w żaden sposób nie są ze sobą powiązane. Chociaż można wysnuć ogólny wniosek, że wszystkie traktują o, zaiste, podrzędnej pozycji człowieka wobec ogromu wszechświata.
W całym filmie widać kunszt twórcy, który skrupulatnie zadbał o każdy, najdrobniejszy nawet szczegół. Kubrick, to reżyser absolutnie perfekcyjny i to w tym filmie widać. Efekty specjalne, nie bez kozery nagrodzone zostały Oscarem. Jednak chyba nie będę go oglądał po raz drugi.
Reasumując: film nowatorski, olśniewający, ciekawy oraz wzniosły i majestatyczny. Ale mimo wszystko... jest męczący.
Reasumując: film nowatorski, olśniewający, ciekawy oraz wzniosły i majestatyczny. Ale mimo wszystko... jest męczący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz