- Proszę bilecik do kontroli!
- Nie mam bilecika. Mam BILET! miesięczny...
Tak zacznę wpis dotyczący zdrobnień. Nie cierpię ich. Nienawidzę. Doprowadzają mnie do pasji. Zdrobnienia, to jedna z nielicznych rzeczy, które denerwują mnie w takim stopniu! W ogóle, gdybym był językoznawcą, to wyrzuciłbym je chyba ze słownika. Chociaż nie... z tym może przesadziłem.
Najgorsze jest to... to, że sam ich niekiedy używam. No bo tak to już jest. Nasłucha się człowiek tego na ulicy, w centrach handlowych, na przystankach, w telewizji nawet i w radiu! Pomijam już niewielkie spożywczaki i przede wszystkim - podrzędne salony fryzjerskie! Przykład z "bilecikami", który podałem na początku, jest jeszcze najbardziej znośny. No więc, nasłucha się człowiek tego i potem powtarza jak dyktafon, nawet jeśli nie chce. Zdrobnienia sprawiają, że rozmówca wydaje się co najmniej niepoważny.
Bardzo się cieszę, że rzadko mi się zdarza (zaledwie kilka razy w życiu) przebywanie w towarzystwie fryzjerki z podrzędnego salonu. To są takie specyficzne osoby, które zdrabniają wszystko, a w dodatku tworzą jakieś absurdalne zdrobnienia zdrobnień. Na przykład:
- Bardzo fajne ma pani włoski. Mówi pani, że chce pani nałożyć kolorek, tak? To taki kasztankowy damy. Dobrze, to teraz pelerynkę pani założymy, żeby nie zrobić plamki na bluzuniuni tak? A paznokieteczki gdzie pani robiła? Bardzo fajne akryliki takie!
Podobną tendencję mają panie ekspedientki... ekspedientki. Duże słowo. Chodzi mi o sklepowe ze spożywczaków. Tutaj z kolei sprawa wygląda mniej więcej tak:
- ...serek żółciutki, może być edamski? Co jeszczeee?
- Masło.
- Masełko. Takie śmietankowe panu dam. Co jeszczeee?
- Poproszę jeszcze szynkę z indyka.
- Szyneczki z indyka nie mamy, ale może jakąś inną wędlinkę? Taką ogonóweczkę wędzoną, świeżuteńką, by pan chciał?
Ja te wszystkie osoby bardzo szanuję. Jednak mogłyby sobie darować takie słodzenie. Od samego słuchania człowieka aż mdli. Na tę chwilę, nie wyobrażam sobie nawet wypowiedzieć takiego zdrobnienia, ale niestety... chce czy nie, jak się nasłucham, to sam tego paskudztwa używam. A potem myślę sobie... człowieku, co Ty robisz? niepoważny jesteś?! Jednak wtedy jest już za późno. Wypowiedzianego słowa nie cofniesz. W związku z tym mam potem wrażenie, że ludzie, którzy na mnie patrzą widzą idiotę. Sam o sobie myślę:
- Mówiąc zdrobniale, na przykład godzinka, to tak, jakbym mówił jestem głupi.
Ale UWAGA! I tutaj są wyjątki. Co innego, gdy zdrobnienia wchodzą do naszego języka codziennego i zaczynamy ich używać tak po prostu (to już lepiej przeklinać), a co innego kiedy używamy ich w odpowiednich sytuacjach, w stosunku do odpowiednich osób. Mianowicie chodzi mi o zwracanie się do dzieci. Nie jestem tyranem i nie wymagam, żeby mówić do dziecka:
- Jakubie! Pójdziesz z ojcem na spacer! - zamiast:
- Kubusiu, tatuś weźmie cię na spacerek.
To pierwsze brzmi prawie jak po niemiecku. Idiotyzmem nazwę natomiast mówienie do swojej pociechy:
- Idziemy dada! - cholera, co to w ogóle znaczy?! Używanie wobec małego brzdąca takich określeń, to robienie z niego istoty na wpół rozumnej.
Podobnie rzecz ma się z zakochaną parą. Tutaj zdrobnienia też są czymś naturalnym. Nie będę się zagłębiał w przykłady, bo chyba każdy rozumie o co chodzi.
Moje sceptyczne podejście do tej kwestii, może być dowodem swego rodzaju zakompleksienia. Nie wiem, nie zaprzeczam, może. Ale wiem jedno. Najważniejszy jest umiar. Nie ma nic złego w stosowaniu zdrobnień, jeśli się ich nie nadużywa. Czasami nawet należy mówić zdrobniale, ale w odpowiednich okolicznościach. APELUJĘ więc:
Używajmy zdrobnień. Świadomie i z umiarem!
PS. Pewnie moje wezwanie nie dotyczy osób, które to wszystko przeczytają, albo przeczytają choćby fragment, ale mimo wszystko chciałbym zwrócić uwagę na tę sprawę.